piątek, 4 października 2013

Rozdział Pierwszy




Odzyskałam przytomność, tylko na chwilę. Co jakiś czas słyszałam głos mężczyzny, ten sam co wcześniej. Był taki kojący. Dzięki niemu nie odczuwałam takiego dużego bólu. Próbowałam otworzyć oczy, lecz na nic zdały się starania, czułam jakbym miała je sklejone. Niewielki ruch jakąkolwiek częścią ciała sprawiał przeszywający ból. Siedzący, mężczyzna trzymał moją dłoń. Czułam od niego, ciepło. Było mi tak dobrze, miałam wrażenie, że w końcu los się do mnie uśmiechnął i Bóg wynagradza mi wszystkie cierpienia jakie przeżyłam. Powoli starałam się otworzyć oczy z wielkim trudem, udało mi się. Mężczyzna schylił się na de mną. Zauważyłam, jego piękne,brązowe oczy, przypominały gorącą czekoladę, błyszczały jak diamenciki. Były piękne. Uśmiechnęłam się do Niego.
On odwzajemnił mój uśmiech, był taki łagodny  i ciepły. Właśnie, dzięki tej osobie mogłam w spokoju odejść do rodziny, za którą tak tęsknie, muszę mu za to podziękować. Zaczęłam delikatnie poruszać ustami. W końcu, udało mi się wydukać tak, proste a zarazem znaczące słowo.
-Dziękuje…..- wyszeptałam, a następnie moja ręka opadła bezwładnie.
Respirator do którego byłam podłączona zaczął piszczeć jednym dźwiękiem, który informował, że to już mój koniec. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, ale nie przepełniona smutkiem, lecz szczęściem. 
-Proszę się odsunąć, zaczynamy reanimację, pacjentki.Za ile będziemy na miejscu? –zapytał krzycząc ratownik.
-Za 10 minut, będziemy na miejscu.
-Szybko, musimy się pośpieszyć, nie możemy jej pozwolić umrzeć.
Po chwili ratownicy rozpoczęli akcję ratunkową.
****
Gdy otworzyłam oczy, znajdowałam się w białym pomieszczeniu, w pobliżu nie było nikogo, byłam sama, znowu. Usiadłam na ławce, która znajdowała się obok mnie. Podkuliłam nogi, siedziałam tak, jakiś czas. Nagle,  w oddali zauważyłam, ciemną postać zbliżającą się do mnie. Przymrużyłam oczy, aby dostrzec kto to. Otworzyłam, szerzej oczy, nie mogłam tego zrozumieć, dlaczego przede mną stała moja babcia. Uśmiechała się tak łagodnie. To właśnie Ona poświęcała mi najwięcej uwagi. To na nią, mogłam zawsze liczyć. Pocieszała mnie gdy, rodzice krzyczeli  na mnie. Była najważniejszą osobą w moim życiu, lecz niedługo przed moimi 5 urodzinami, zmarła na raka. Kiedy byłam mała, nie rozumiałam tego, dlaczego mnie opuściła. Kilka miesięcy później, odebrano mi resztę rodziny.  Babcia usiadła obok mnie i objeła ramieniem. Poczułam od niej, ciepło i miłość jak do własnego dziecka.
-Tomi, nie powinnaś tu jeszcze być, jeszcze nie nadszedł twój czas.-odezwała się łagodnym głosem.
-Ale, babciu ja chce z tobą zostać, tu mi jest dobrze.
-Wiem, że jest ci tu dobrze. Ale, tak nie powinno być. Jesteś jeszcze młoda. Powinnaś  przeżywać różne przygody.
-Powiedź mi babciu, co mi po przygodach, jak jestem sama. Nie mam nikogo bliskiego, straciłam wszystkich.
-Nie martw się, przyjdzie taki czas, kiedy odnajdziesz tą jedyną osobę, która cię pokocha, taką jaką jesteś, czyli zabawną i radosną, młodą dziewczyną, która jak każdy ma marzenia, które chce, żeby się spełniły.
Uśmiechnęłam się do niej. To właśnie Jej udawało się mnie pocieszyć. 
-Dziękuję Ci babciu.
-Nie, to ja Ci dziękuję, moja wnuczko. Pamiętaj ,że zawsze będę przy Tobie. Jestem twoją rodziną, na którą możesz liczyć. Będę Cię pilnować, tam z góry.
Babcia, wstała z ławki, zaczęła się kierować w stronę światła.
Czyli, tak ma się to wszystko skończyć. Mam wrócić, do świata żywych i żyć tak jak wcześniej…borykać się z problemami, które mnie przerastają. Muszę to zrobić dla babci, aby tam na górze, nie wstydziła się za mnie.
Nagle poczułam jak coś mnie wciąga w jakąś otchłań, po chwili zaczęłam otwierać oczy.
-Mamy ją, szybko na salę operacyjną.
Jednak, wróciłam. Żegnaj spokojny świecie, witaj problematyczna rzeczywistość.
Kiedy byłam na Sali operacyjnej, zrobiło mi się zimno. Uśpili mnie, a następnie zaczęli operować. Śnił mi się ostatni wypad do wesołego miasteczka w raz z babcią, to był udany dzień.


Usłyszałam, jakąś rozmowę, obok mnie. W pomieszczeniu, znajdowało się co najmniej pięć osób, byli to sami mężczyźni. Tylko jeden głos był mi znajomy, to właśnie ten głos należał do mężczyzny, który był ze mną w karetce.
-A jeśli jest z nią tak źle, że się nie obudzi?- usłyszałam, właśnie ten kojący głos.
-Zayn, spokojnie lekarze sami powiedzieli, że wszystko jest w porządku, wszystko zależy od niej kiedy się obudzi.
A więc, mój wybawca ma na imię Zayn, bardzo ładne  imię. Nie myśląc o tym, że ktoś może to zauważyć uśmiechnęłam się.
-Ej, chłopaki Ona się uśmiechnęła.
A jednak, ktoś zauważył, zaczęłam powoli odchylać powieki, lecz po chwili je zamknęłam, w pomieszczeniu było za jasno. Starałam się im powiedzieć, aby zgasili te światło, ale z mojego gardła wydał się tylko charkot.
-Nic, nie mów. Powinnaś odpoczywać.
Nie, muszę to powiedzieć. Wzięłam głęboki wdech.
-Proszę, zgaście, światło.-powiedziałam na jednym wydechu.
-Już, już…..
Po chwili, w pomieszczeniu, było ciemno. Otworzyłam, ponownie oczy. Było o wiele lepiej. Zaczęłam rozglądać się dookoła, przy moim łóżku, siedziało pięciu chłopaków. Na ich twarzach, widniało zmęczenie, ulga, radość. Było mi ich szkoda. Przeze mnie, tak wyglądają. Uśmiechnęłam się łagodnie i jedyne na co mnie stać było, powiedzieć:
-Dziękuje, że mnie uratowaliście…….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz